Sylwia - Kim jestem?

Kim jestem?.  Na to pytanie bez zastanowienia mogę udzielić co najmniej kilku odpowiedzi. Jestem alkoholiczką, jestem kobietą, jestem mamą, jestem przyjaciółką, jestem członkiem Wspólnoty, jestem człowiekiem i pewnie jeszcze trochę mogłabym tych ról wymieniać. Ale dzisiaj (niedawno) padło pytanie "kim byłam?" i na nie odpowiedź nie nasuwa się już tak szybko.

A może jednak... byłam pewną siebie uwodzicielką, niekiedy nieśmiałą nastolatką, dziewczyną z sąsiedztwa, czasami prowokatorką (po alko). Zawsze uśmiechałam się tak jak tego oczekiwano. Ale tak serio, byłam zagubioną dziewczyną, która w wieku 14 lat została wmieszana w brutalny, dorosły świat. Obdarta z dzieciństwa za to z wypełnionym po brzegi bagażem tragedii, gdy w jednym roku oboje rodzice popełnili samobójstwo. Zadawałam sobie pytanie, jeżeli wszystko dzieje się po coś, to jaki był zamysł Boga żeby postawić dziecko przed wiszącą na sznurze ukochaną mamą?

Od tamtej pory już żadne miejsce nie było dla mnie domem, było tylko miejscem pobytu. Byłam podopieczną, dzieckiem z rodziny zastępczej, dzieckiem niczyim. Jedynym moim małym domkiem była moja samotność, obudowana grubym murem, w którym coraz częściej pojawiał się mój wierny przyjaciel. Kieliszek. Tak się zaczęło.

Dokładnie rok temu odkryłam, przepraszam, zostało odkryte przed światem, bo ja to przecież czułam od dawna, że jestem alkoholiczką. Jak to przyjęłam? Z pokorą, bo czułam że usuwa mi się grunt pod nogami.
Kochałam wódkę i to jak my się dogadywałyśmy... Przy niej zapominałam o przerażających obrazach z przeszłości, przy niej mogłam być sobą, każda maska pasowała idealnie do sytuacji, a kłamstwami i intrygami sypałam jak z rękawa. Ona zawsze wysłuchała i była obok.

Gdy nie radziłam sobie z problemami, ona powodowała że znikały. Gdy moje niebo pokrywało się cieniami przeszłości, ona niczym najsilniejszy podmuch wiatru rozganiała je w sekundę. Gdy dopadały mnie bezsenne noce, ona był najpiękniejszą kołysanką do snu. Świat stawał się różowy, piękny i otwarty. Na chwilę. A ja, wieczna marzycielka, właśnie takim go chciałam, bez przerwy. Ale to nie z nią chciałam budować przyszłość.

Teraz, wierzę że każdy, kto staje na naszej drodze, pojawia się po coś, żeby chociaż na chwilę pozostawić swój ślad, czasami po to żeby dać szczęście, a czasami po to żeby zranić. Alkohol im więcej szczęścia i beztroski mi dawał, tym bardziej ranił mnie i moich bliskich. Sprawił, że odeszli najważniejsi.

Zawsze myślałam że moja historia to wyjątkowa tragedia, która mrozi krew w żyłach. Z pewnością, jest to tragedia, która już na zawsze pozostanie z tyłu głowy i przed moimi oczami, gdy zasypiam. Ale to nie jest wyjątkowa historia, bo słuchając Waszych doświadczeń, wiem że każdy z Nas nosi w sobie osobistą tragedię. I gdy słyszę scenariusz mojego życia z ust innej osoby, wiem że wszyscy jesteśmy tacy sami. Wiele z Nas w swoim życiu straciło kogoś ważnego, otarło się o śmierć, chciało się zabić, zapić, skończyło na oddziale psychiatrycznym albo izbie wytrzeźwień, prowadziło pod wpływem albo zrobiło komuś krzywdę. Jednym słowem ODPIERDALAŁO, tak jak ja ODPIERDALAŁAM, byłam geniuszem, kombinatorką, kłamałam na zawołanie, odkąd pamiętam nie miałam skrupułów żeby mówić swoją fikcję prosto w oczy, ze łzami w oczach. Ale to przecież ja byłam ofiarą, doświadczoną i skrzywdzoną przez życie, karmiłam się tym. Aż w końcu przyszedł moment, że nie widziałam przyszłości, pomimo szczęścia które mnie otaczało, a wszystko powoli się układało. Moja psychika była w stanie rozpadu. I tu historia zatoczyła koło bo ból, żal i dramat, z którym nie mogłam się pogodzić od 11 lat sprawił, że chciałam popełnić ten sam błąd. Wzięłam opakowanie psychotropów i popiłam butelką wódki.

To właśnie było moje osobiste dno i już nikt nie pukał spod spodu. Nie miałam i nie chciałam się wtedy obudzić, a jednak Siła Wyższa miała inny plan. Gdy obudziłam się w szpitalu a chwilę później wylądowałam w ośrodku, poczułam ulgę, dlaczego? Bo nikt nie wymagał perfekcjonizmu, bycia wiecznie uśmiechniętą, mogłam w końcu przyznać że jestem słaba, że sobie nie radzę, zaczęło do mnie docierać że jestem uzależniona, a trzeźwieć muszę chcieć przede wszystkim dla siebie, nie dla kogoś.
Łudziłam się, że teraz to już prosta droga, dwa miesiące w ośrodku, posiądę całą wiedzę, rozwiną przede mną czerwony dywan i będę zdrowa. Okazało się, że to bardzo stroma i wyboista ścieżka, na której muszę pilnować żeby się nie potknąć. Być uważną i ostrożną od samego początku. Trafienie do ośrodka było początkiem poznawania siebie, swojej choroby, mechanizmów, głodów, sucha wiedza od strony medycznej i naukowej. Ale mityngi to jest właśnie to co przeżyliśmy, doświadczyliśmy. Każdego z nich nie mogę się doczekać bo zawsze wyciągnę coś dla siebie.

Początkowo plan na ten tekst był taki, że miał być anonimowy, w końcu to Wspólnota ANONIMOWYCH Alkoholików, ale w tym momencie zastanowiłam się czy to wstyd dzielić się swoim doświadczeniem? Czy boję się przyznać do tego jaka byłam, jaka jestem? Miałam dzisiaj (miesiąc temu ) okazję wysłuchać spikerki jednego z Nas i jestem ogromnie wdzięczna że Siła Wyższa postawiła tego człowieka na mojej wąskiej ścieżce życia, bo to on mnie tu "przyciągnął", zaopiekował się i służy Pomocną Dłonią bezinteresownie.

Na początku, gdy słuchałam innych alkoholików na mitingach czy to w ośrodku czy na grupie, i całe gro ludzi na różne sposoby powtarzało że słuchając zapragnęli tego samego, żyć tak jak oni. Podchodziłam do tego sceptycznie, jakaś ładna wyuczona formułka, że to maski, bo każdy je ma, ja też je przez całe życie noszę, a jeszcze ta cała Siła Wyższa, która to ma mną kierować, przecież to ja decyduje czy mi się coś chce czy nie, proste.

Ale powoli w mojej głowie "zatrybiło", że kogo jak kogo ale szczęśliwego, trzeźwiejącego alkoholika nie da się udawać przez miesiące, lata, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Słuchając Was i Waszych doświadczeń widzę że Program 12 kroków to nie jest projekt do wykonania, czy praca magisterska, na którą dostajemy kilka miesięcy, piszemy, bronimy i możemy świętować bo staliśmy się ekspertami. I tu było moje pierwsze zaskoczenie, Program nie ma deadline'u, jest nieskończony, nie da się go zaliczyć, o czym mówi krok 12.
Kolejnym zaskoczeniem było to że Program nie jest jak dodatkowy język którego się uczymy, żeby było nam wygodniej i używamy wtedy kiedy go potrzebujemy. Pokazujecie mi, że Program to sposób na życie, który działa jeśli żyjesz całkowicie w zgodzie z nim, jeśli powierzysz swoje życie Sile Wyższej, a Wspólnota pomimo że nie komercyjna jest świetną transakcją barterową, bo im większy twój jest wkład tym większe masz zyski. Teraz przy każdej wypowiedzi czuję tę wiarę, to szczęście, zadowolenie z życia, i sama zapragnęłam to mieć. No więc czego się boję? Co z tym Programem? Czy kiedyś będzie dobry czas? Mam nadzieję, że kiedyś będzie.

Jestem wdzięczna że jesteście i dzielicie się swoimi przeżyciami. Śmiało mogę powiedzieć że to nie wstyd, a zaszczyt być wśród Was, być jedną z Was, być taka jak Wy. A Wspólnota to mój dom, którego tak bardzo mi brakowało.

"Odwaga to nie brak lęku, 
Odwaga to działanie pomimo lęku" 

Miłego dnia,

Sylwia, alkoholiczka 16.07.2022/11.08.2022


Opublikowano: 12.01.2023 r.

Ogłoszenia

Listopadowy mityng spikerski (14 listopada 2024 r.)

Październikowy mityng spikerski (12 października 2024 r.)

Zmiana rzecznika grupy (27 września 2024 r.)

Wszystkie ogłoszenia

Zapraszamy na mityng

Grupa AA "Pomocna Dłoń"

środa, godz. 18.00

Łomża, ul. Wąska 93 (kościół pw. św. Andrzeja Boboli)

dom parafialny, sala na samej górze

Modlitwa o pogodę ducha

Boże, użycz mi pogody ducha,
Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić
Odwagi, abym zmieniał to co mogę zmienić
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.