Droga do trzeźwości wydaje się nieosiągalna, jednak drugi krok pokazuje, że wiara w Siłę Wyższą może stać się fundamentem nie tylko do wyzdrowienia, ale i do odkrycia głębszego sensu życia.
Uwierzyliśmy, że siła wyższa od nas samych może przywrócić nam zdrowy rozsądek.
Mam na imię Stanisław, jestem alkoholikiem. Moja historia a te, które opisują książki "Uwierzyliśmy" czy "Dwanaście kroków" w rozdziale II, tj. krok drugi, uzupełniają się, bo nie sposób zawrzeć w nich wszystkich dróg poszukiwania siły wyższej i Boga jakkolwiek go pojmujemy. Siłą rzeczy opiszę kroki 1-3, starając się skoncentrować na drugim.
Mogę stwierdzić z całą pewnością, że uwierzyłem, że jedynie Bóg jest w stanie wyrwać mnie z tego stanu upodlenia w moim upadku. Pytanie, czy musiałem go szukać? Twierdzę, że nie musiałem.
Bóg był ze mną cały czas, to ja odszedłem od niego. Patrzył i czekał aż zwrócę się ponownie z pokorą. Jest taki obraz, gdy Jezus niesie, raczej dźwiga "chorego" człowieka, a na piasku widać ślady jednej osoby. Jest podobna rzeźba, jakże realistyczna. Mówił wprost, że nie przyszedł do tych, co się dobrze mają, lecz do chorych, do pogubionych, do tych, co się źle mają. Nie sposób nie wspomnieć o mojej bezsilności wobec alkoholu, że przestałem kierować własnym życiem. Inaczej byłaby to niepełna historia, opowiem w kilku zdaniach, w jakim stanie byłem.
To taka pamięć i tożsamość, fakty, czas, który minął, dziś są cennym kapitałem.
A teraz mała retrospekcja.
O bezsilności
Przez ostatnie dwa miesiące, to była jedna wielka karuzela skrajnych nastrojów i działań impulsywnych, racjonalizowania działań coraz bardziej głupich, szamotania się w rozpaczy i beznadziei. Najgorsze były bezsenne noce, rozpacz i bezsilność. To dwa stany duchowe najbardziej oddające moje położenie. Dzień przynosił chwile ulgi, bo mogłem znów kupić alkohol i papierosy. Parę łyków wódki ze szklanki na moment poprawiało mi samopoczucie, może nawet "świadomość", by znów popaść w znieczulenie.
Zaczęły pojawiać się stany lękowe i strach, że mogę umrzeć. Sam nie wiedziałem, czy chcę śmierci, choć pojawiały się myśli, by zakończyć tę gehennę. Ból, skowyt duszy, niemy krzyk rozpaczy. Całe moje jestestwo to była jedna wielka rana, ból, łzy, bezsilność, ciemność duszy. Nie chciałem ludzkiej pomocy, bo... wstyd było przyznać się do porażki, pokazać swoje oblicze. Nawet nie wiem czy to nazwać można było fałszywą dumą. Nieważne, nie chciałem, nie umiałem prosić, zwłaszcza o pomoc. Bezsilny, ale "mocny". Pewnie wielu z Was doskonale zna sens i treść. Uwierzyliśmy, że... ON może.
Może wydać to się dziwne, ale oprócz źle pojętej wówczas dumy, miałem świadomość resztek godności. Tak, to dziwne, co to znaczy "moja godność". Dzisiaj myślę, że myliłem to pojęcie. Choć nie do końca.
Miałem i mam poczucie własnej wartości i szacunku dla siebie samego. Wiedziałem, że niewielu ludzi szanowało mnie za moją postawę życiową, dokonania, walory moralne i duchowe. Pojawiała się znana mi z Pisma Świętego myśl, raczej twierdzenie, że jestem dzieckiem bożym, a moja dusza jest siedzibą Ducha Świętego, że jestem bardzo ważny dla Boga, bo za wielką cenę zostałem nabyty. To była ogromna nadzieja. Pojawiła się wiara, że jeśli nie Bóg, to kto może mi pomóc. Padałem na kolana i żarliwie, ze łzami w oczach, z pokorą, prosiłem stwórcę i Boga o miłosierdzie i ratunek. Mocno wierzyłem i ufałem, że wysłucha mnie i uzdrowi. Dosłownie, to fakt niezaprzeczalny, że "Bóg powiedział: wstań i idź, bo twoja wiara uzdrowiła cię".
Dziękuję ci Boże za to i za wiele innych ważnych spraw i darów, którymi mnie obdarzasz, gdy w pokorze codziennie Cię proszę. Muszę tylko uważnie pilnować swojej trzeźwości i zdrowienia, proszę o siłę do spełniania jego woli. Myślę, że mam zawartą umowę z Bogiem w tej kwestii i zrobię wszystko, by nie zawieźć.
Dzisiaj
Dzisiaj Siła Wyższa daje mi możliwość, nakazuje wprost, bym pracował z innymi ludźmi, w tym głównie z alkoholikami na wielu płaszczyznach. Muszę wynagrodzić otrzymany dar trzeźwości pracując, niosąc nadzieję, pomoc tym alkoholikom, braciom, którzy wciąż jeszcze cierpią.
Co do wartości duchowych. Musiałem dosłownie zresetować się. Ciągle jestem w drodze, poszukując odpowiedzi: po co jestem? Jaki się staję? O co mi chodzi w życiu? Co oznacza miłość do bliźniego i Boga? Bo w życiu duchowym najważniejsze jest to, kim się staję dla bliźniego. Jakie przynoszę owoce.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Stanisław
Opublikowano: 15.02.2024 r.