Mam na imię Jędrek i jestem alkoholikiem.
Jestem bezsilny wobec alkoholu i nie kieruję swoim życiem.
Z wyznaniem i uznaniem tej prawdy zmagałem się wiele lat. Na różne sposoby próbowałem udowodnić sobie i innym, że ze mną nie jest aż tak źle. Nawet kilka lat temu dobrowolnie zapisałem się na jakąś wstępną grupę terapeutyczną na "Rybakach". Oczywiście miało to służyć , że ja wcale nie jestem alkoholikiem. Z takim też nastawieniem jeździłem na spotkania tej grupy. Oczywiście po każdym z nich nabierałem coraz większego przekonania, że w porównaniu do innych to mi jeszcze daleko do "prawdziwego alkoholika".
Kilka przypadków, gdy po zakończeniu spotkania jej uczestnicy pierwsze kroki kierowali do monopolowego, a raz, gdy zaproponowalem, że mogę podwieźć ich do domu, to butelkę zostawili mi na tylnym siedzeniu. Tak, pomyślałem, oni muszą sie leczyć, ale ja w żadnym razie.
Z radością, a nawet z satysfakcją pielęgnowałem w sobie tę iluzję, że ja mogę pić kiedy chcę, a kiedy nie chce to nie piję. Okresy abstynencji, które potrafiłem zachować, były w większości kilkumiesięczne, a później kilkudniowe picie ( z jakichś ważnych powodów, bo przecież zawsze musiał być powód). I gdy wracałem do "normalności" to znów musiałem się "rozgrzeszyć", że te kilka dni picia to nic takiego, że tak naprawdę to nic złego się nie stało - ale żeby jakieź wnioski z tego wyciągnąć, to uznałem, że następnym razem już nie będę taki głupi.
I nie byłem głupi, ale już o wiele głupszy!
Próby kontrolowania swojego picia, za każdym razem przynosiły ten sam skutek, lecz ja z uporem maniaka powtarzałem je w coraz to innym wydaniu. Nawet wtedy, gdy wewnątrz mnie "coś" mówiło: "popatrz Jędruś, ty się staczasz", to ja w odpowiedzi szedłem do sklepu i kupowałem wódkę z "górnej półki", by jak najszybciej temu zaprzeczyć.
Wcześniej wspomniałem o kilkumiesięcznych okresach abstynencji. Były mi one potrzebne, a nawet niezbędne, do ciągłego zaprzeczania, że mogę być alkoholikiem. Mój chory umysł posługiwał się tym, że nawet jeśli od czasu do czasu używałem alkoholu, to go przecież nie nadużywałem. Prawdę mówiąc, nawet gdy nie piłem, to moje myśli często się na nim skupiały. Działania też podejmowałem w kierunku zapewnienia sobie komfortu picia, gdy już owy dzień nadejdzie.
Nie zauważałem u siebie stanu, który by upewnił mnie i przekonał, że jestem alkoholikiem. Ja po prostu nie umiałem dostrzec swojego dna.
Nawet 2 lata temu, gdy ponownie zgłosiłem się na terapię do "Neofity", to z tą myślą, że pomoże mi ona w przejściowych problemach rodzinnych. Bałem się utraty miłości moich córek, gdy po ostatnim moim piciu, jedna z nich oznajmiła mi, że jak ze sobą "czegoś" nie zrobię, to ona mnie nie chce znać!!!
Strach zaprowadził mnie na terapię. I to właśnie tam powoli zacząłem rozumieć, że jestem chory i jaki mam problem. Lecz nadal nie dostrzegałem swojego dna.
Dopiero gdy zacząłem uczęszczać na mityngi AA dowiedziałem się, że niekoniecznie trzeba "zaryć głową w glebę", aby zobaczyć swoje dno. Nie muszę stracić samochodu, domu, rodziny aby w końcu zacząć coś ze sobą robić. Docierało do mnie coraz bardziej, że jeżeli nie zmienię swojego dotychczasowego życia, to z pewnością mam bardzo duże szanse dotknąć swojego krytycznego dna, z którego być może nie byłbym w stanie się podnieść.
- Czy tego chę?
- Nie!
Wystarczy mi to moje dno, które juz osiągnąłem, aby uczciwie powiedzieć, że jestem bezsilny wobec alkoholu. Nie chę już walczyć, kombinowac i udowadniać sobie i innym, że jest inaczej.
Wcześniejsze moje zaprzeczenia unaoczniły mi fakt, że przestałem kierować swoim życiem. Zrozumiałem, że w pojedynkę nie jestem w stanie wrócić do zdrowia. Byłem już wtedy gotowy poprosić o pomoc - i co ważne, stałem się również otwarty by tę pomoc przyjąć.
"Poddanie się" również pozwoliło mi na gotowość do zmian w swoim myśleniu i zachowaniu. Nareszcie zacząłem coś robić w swoim zdrowieniu.
Znalazłem sponsora i poprosiłem go o pomoc w pracy nad Dwunastoma Krokami. I już na samym początku Krok Pierwszy pokazał, jak bardzo byłem zakłamany. Zobaczyłem główny mój problem i dogłębnie poczułem całkowitą porażkę. Uświadomiłem sobie z jak potężnym wrogiem walczyłem, z którym nie sposób w pojedynkę wygrać.
Jedyna droga to akceptacjan swojej bezsilności wobec alkoholu. Jest to fundament, na którym mogę oprzeć całe swoje zdrowienie. Od chwili, gdy zaakceptowałem swoją bezsilność i niekierowanie swoim życiem, mogłem ujrzeć prawdę i rzeczywistość taką jaka ona jest. Myślę, że tylko w prawdzie i w pokorze mogę stawiać swoje następne kroki w nowym dojrzałym życiu.
/Jędrek - 7.01.2015/
Opublikowano: 07.01.2015 r.