Pierwsze pół roku to był koszmar. Prawdziwa czarna dziura. Nie widziałem odwrotu, nie potrafiłem zawrócić i nie wiedziałem dokąd zmierzam. Z jednej strony szczęście, że nie piję, z drugiej życiowy dramat bycia zdiagnozowanym przez terapeutę alkoholikiem. To przeraźliwe widmo niepicia do końca życia i wciąż tląca się nadzieja, że wrócę do picia kontrolowanego siedziało we mnie głęboko przez kilka miesięcy.
Diagnoza była jak piorun. Alkoholik, niedojrzały emocjonalnie, który ma zachować trzeźwość. Nie chodzić na pijackie imprezy. Nie przebywać w ogóle w pobliżu alkoholu. Nie trzymać alkoholu w domu. Tych "nie" była cała masa. Miałem wrażenie, że wszystko jest niebezpieczne. Po pierwszych dwóch tygodniach niepicia czułem jednak, że dam radę. Nie chodziłem jeszcze wtedy na mityngi, ale cieszyłem się ze współpracy z terapeutą. Kolejne spotkania odsłoniły przede mną jednak to, czego nie przewidziałem: nawroty. Depresyjne samopoczucie i brak sensu w życiu. Czułem się jak życiowy "przegryw".
Terapeutka powiedziała, że przez pierwsze dwa lata abstynencji będzie się zdarzać huśtawka nastrojów, a głód alkoholowy nie da o sobie zapomnieć. Statystycznie co trzy miesiące przyjdzie poważniejszy kryzys. W miarę upływu czasu wszystko wróci do normy, o ile oczywiście nie będę pił.
Głód alkoholowy powracał. Bolało mnie wszystko. Pojawiało się najgorsze, a ja mówiłem:
"Ku*wa! Jak piłem to mnie nic nie bolało, nie chorowałem i normalnie żyłem".
Ale trwałem w trzeźwości. W upalne dni głód alkoholowy powracał z dziesięciokrotną siłą. To było nie do wytrzymania. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Kompulsywność, pracoholizm, zadaniowość dały znów o sobie znać. Szukałem sposobu, żeby przetrwać. Wszystko co mówiła terapeutka sprawdziło się w stu procentach. Tak samo jak to co słyszałem na mityngach. Co kilka miesięcy pojawiały się myśli, że już jest ok. Skoro tyle wytrzymałem, to już mogę przebywać w towarzystwie pijących osób. Tylko dzięki wspólnocie wytrwałem i rozpoznałem zawczasu tę pułapkę.
Jeszcze w pierwszych tygodniach bycia abstynentem kilkorgu bliskim znajomym powiedziałem o swoim problemie. W ten sposób budowałem bezpieczne otoczenie, by nigdy w swojej obecności nie nakłaniali mnie więcej do picia alkoholu. Wtedy jeszcze bardzo bałem się każdej okazji do picia. Do tej pory żaden z nich nie zapytał mnie o alkoholizm, tak jakby nie chciał nic o tym wiedzieć. To dla nich wciąż temat tabu. A ja bym chciał im tyle opowiedzieć, bo po ponad roku zupełnie inaczej patrzę już na pierwsze miesiące.
Zbudowałem więc kolejny mur. Mur bezpieczeństwa początkującego alkoholika. Na drugi plan zeszło słabe samopoczucie, pustka i brak sensu życia. W jakiś dziwny i niezrozumiały dla mnie sposób te wszystkie czarne myśli, ból, pustka i brak sensu po prostu zniknęły. Minęło.
Po ponad roku tamten czas widzę zupełnie inaczej. Czas użalania się nad sobą uważam za niepotrzebny, choć być może był to po prostu nawrót i głód alkoholowy. Dziś w mojej głowie są zupełnie inne myśli. Rok temu diagnoza bycia alkoholikiem była dla mnie metą, nieodwracalnym końcem mojego życia. Jak bardzo się myliłem. Trzeźwość to nic innego jak nowy początek. Dzisiaj cieszę się, że było mi dane rozpocząć życie jeszcze raz.
Rok temu na mityngu w Legionowie od uczestników usłyszałem: "przed Tobą najlepsze lata Twojego życia".
Wtedy im nie wierzyłem. Dziś jestem tego pewien.
Krzysiek
Opublikowano: 08.12.2022 r.